Aha, i już NAPRAWDĘ ostatnie zdanie, słowo !
Otóż, czasem słyszy się natępujące sformułowanie (i tutaj też padło), że "wierzący potrzebując oparcia w wierze, bo to im ułatwia życie i zdejmuje z nich odpowiedzialność. To Ci, którzy sami sobie nie radzą". Hm, i to jest jeden z bardziej oklepanych poglądów (ale przyznaję, sam tak kiedyś twierdziłem :)
No ale właściwie, to akurat jest dość odwrotnie trochę :) Taki ateista to może sobie robić co mu się żywnie podoba, gdyż - odpowiada jedynie przed sobą samym. Ani tutaj ani nigdzie indziej (w sensie "w zaświatach") nikt go "palcem nie tknie" bo żadnych "zaświatów" nie ma. Czyli - hulaj dusza.
A takie biedny wierzący - to może albo bać się Pana Boga, albo wierzyć że po śmierci pójdzie się smażyć w smole, albo w - najlepszym przypadku - urodzi się znowi jako karaluch. Czy to takie wygodne jest ? Hm...No nie bardzo :)
A co do tego radzenia sobie - fakt, niektórzy "wierzący" pewnie powiedzą, że wszystko co ich spotyka (zwłaszcza złego) to "kara Boża" . tudzież, palec Boży itp. I oni sami niczemu nie są winni. Osobiście się zastanawiam, po kiego diabła Bóg ( takie zestawienie mi wyszło :), umiejscowił ich na tej Ziemi, skoro są tak samo samodzielni jak wąskotorówka, i skoro nie tyle podejmują swoje osobiste wybory, a raczej jadą przez życie po szynach ułożonych przez Siłę (Naj)Wyższą ? Takiej koncepcji sensu istnienia nie bardzo rozumiem :)
Chcę przez to powiedzieć, że tzw "wiara" życie tyleż ułatwia co utrudnia (to trochę uproszczenie jest rzecz jasna) , i że wierzący niestety muszą sobie radzić dokładnie tak samo jak ateiści... taki pech :)
pozdr.