No właśnie, do całkiem niedawna używałem do akumulatorów NiMH prostej ładowarki, takiej tylko z transformatorem i prostownikiem, dającej zaledwie 55mA (co przekładało się na boleśnie długie czasy ładowania - ponad 28h dla akumulatorów 1300mAh, przy przeładowaniu 20%), ale akumulatory służyły bezawaryjnie i spisywały się świetnie. W końcu kupiłem sobie ładowarkę BC700 (taka z pomiarami, bajerami, rozładowaniem itd.) i już dwa akumulatory (z dwóch różnych kompletów) dostały zwarć wewnętrznych. Wiem że takie zwarcia można przepalać, ale ja nie o tym.
Czy nie macie wrażenia że impulsowe ładowanie akumulatorów, czyli dowalanie im impulsami np. po 2A tylko z takim wypełnieniem żeby średnio wyszło np. 300mA jest "awariogenne"? Bo wydaje mi się że tak.
Moim zdaniem ładowarki powinny jednak dostarczać ciąły prąd - oczywiście stabilizator liniowy tu odpada, ale przetwornica buck ze stabilizacją prądu byłaby w sam raz.
A może moje kilkuletnie akumulatorki GP już po prostu "dokonały swoich dni" i z nowymi nie powinno być takiego kłopotu?