Telefon Samsung Galaxy Note 3 zaczął się ostatnio dziwnie zachowywać. Najpierw jego ekran zaczął losowo migać - z początku jedynie przez kilka sekund obraz blaknął na nim migocząc (nie chodzi o podświetlanie, ale sam obraz na wyświetlaczu). Potem pozostawał taki na dłuższą chwilę. Następnie na ekranie zaczęły się pojawiać czarne pasy, w końcu obraz znikał zupełnie - co najwyżej pozostawało kilka linijek z kolorowymi pikselami.
Ktoś powiedziałby, że to typowa awaria wyświetlacza i nie opłaca się naprawiać. Tak mi powiedziały dwa serwisy. Trzeci rozkręcił telefon i stwierdził, że problem minął po ponownym podłączeniu tasiemki do płyty głównej. Wyszedłem zadowolony, aż tu w chwilę później miganie powróciło...
Wtedy skojarzyłem jeden fakt - telefon został oddany do serwisu z prawie padającą baterią, gdy go odbierałem był naładowany. Do tego natężenie tych efektów narastało wraz z czasem eksploatacji (wcześniej zrzucałem to na nagrzewanie się elementów). Niemniej postanowiłem sprawdzić, czy przypadkiem nie ma to coś wspólnego z czasem, jaki upłynął od odłączenia od ładowarki.
I faktycznie - telefon używany na ładowarce przez pół wieczoru nie pokazał tego efektu ani razu, choć zdążyłem na nim obejrzeć parę odcinków serialu. Stwierdziłem, że zaryzykuję kupno baterii (słyszałem kiedyś o podobnym objawie z winy uszkodzonej baterii w tym samym modelu telefonu). W lokalnych sklepach mieli tylko chińskie zamienniki, ale zadziałało. Przynajmniej tak mi się wydawało - telefon działał przez kilka dni, chociaż wcześniej pół godziny bez szalejącego ekranu było dobrym wynikiem.
Jak się jednak okazuje moja radość była przedwczesna. Ekran znów zaczął szaleć. Tym razem również na ładowarce.
Czy można to jakoś wyjaśnić? Czyżby faktycznie padał wyświetlacz, a wcześniejsza poprawa po podłączeniu do ładowarki i kilka dni spokoju po zakupie nowej baterii to tylko nieprawdopodobny zbieg okoliczności? Czy też można to jeszcze jakoś inaczej zdiagnozować?