Jutub mi ostatnio podrzucil linka do jakiegos skeczu Manna i Materny gdzie jeden od drugiego kupije jakis mityczny mikrofon w sklepie w ameryce.
W komentarzach ktos napisal ze skecz jest bazowany na akcji jaka doswiadczyli w stanach.
Cytat z ksiazki ponizej.
Oczywiscie te 200 czy 600km to jakas sciema ale zastanowilo mnie czy w usa byly jakiekolwiek rozwiązania w rodzaju extendera na pare km czy to po prostu zwykly dect w ktorym zamiast 200m ktos dodal "k" przed "m".
Byly takie wynalazki kiedys?
Obiecany cytat:
Wszyscy, którzy byli w Nowym Jorku, wiedzą, iż zakupy robi się wszędzie, ale nie na Czterdziestej Drugiej, ponieważ tam właśnie są sklepy przeznaczone dla idiotów i naiwniaków, czyli turystów płacących siedem razy więcej za coś, co jest im kompletnie niepotrzebne. Ale ja przecież nie szedłem niczego kupić, tylko się dowiedzieć, czy to w ogóle jest i ile kosztuje. Trochę nas zdziwiło, że od razu gdy weszliśmy, drzwi do sklepu zostały zamknięte na klucz. Natychmiast podbiegł do nas mężczyzna i powiedział: – No, macie szczęście, i wyjaśnił, że jesteśmy ostatnimi klientami, których wpuścili; zaraz zaczyna się nieprawdopodobny remanent. W jego wyniku wyrzucą na bruk całą masę sprzętu, a ci, którzy zdążyli przed zamknięciem drzwi, będą mogli nakupić sobie różności po nieprawdopodobnie niskich cenach. Nieufnie zapytałem, ile kosztuje automatyczna sekretarka Panasonic.Mężczyzna uśmiechnął się bardzo miło, a potem zasugerował, że w jego sklepie można kupić coś o wiele lepszego i że zaraz nam zademonstruje specjalny, najnowszy, niesłychanie atrakcyjny wynalazek, a w ogóle to z jakiego kraju jesteśmy. – Och! – powiedział – z Polski! To bardzo miły kraj! Mnóstwo Polaków robi u mnie zakupy, jestem w ciągłym kontakcie z Polską. Wtedy poczuliśmy, że ktoś rozmawia z nami naprawdę po przyjacielsku. Steve, bo tak nazywał się sprzedawca, zademonstrował nam telefon, oczywiście bezprzewodowy, z którego można się łączyć na odległość czterystu kilometrów. Wyjął dużą kanciastą bułę z anteną i powiedział, że do tej buły idzie podstawa, którą się zostawia w domu, a następnie można wsiąść do samochodu, pojechać sobie na przykład dwieście kilometrów i spokojnie rozmawiać. Jako specjaliści – i do tego sceptycy – stwierdziliśmy: – Dobra, dobra. Na to Steve zapytał Jacka: – Masz kogoś w Polsce, z kim chciałbyś porozmawiać? Jacek podał numer narzeczonej w Warszawie. – Popatrzcie – oświadczył Steve – tu mam słuchawkę, a baza jest trzysta kilometrów stąd. I co ja robię? Wykręcam numer. I rzeczywiście – po dwudziestu sekundach Jacek rozmawiał ze swoją narzeczoną. Spąsowiały mu nieco uszy i chyba trochę się zdenerwował, a my patrzyliśmy – nie ukrywamy – z pewnym podziwem. Posiadanie słuchawki, z którą można pojechać z Warszawy do Gdańska i spokojnie odbierać telefony, było niesłychanie kuszące. Niemniej jednak dałem do zrozumienia Steve’owi, że jest to na pewno drogie przedsięwzięcie. Potwierdził moje przeczucia, rzucając cenę: 1400 dolarów. Wyraziliśmy dezaprobatę. – Zapomnieliście o remanencie? – zapytał Steve, wyjął kalkulator i zaczął jakieś niesłychanie skomplikowane obliczenia. – Remanent. Specjalna obniżka. Eksportowe tax. Po chwili, zastrzegłszy, że tych telefonów nie można używać w Ameryce, powiedział: – 650 dolarów. Ze spokojem odrzekliśmy, że to dużo powyżej naszych oczekiwań, i ponownie zapytaliśmy o sekretarkę. Steve nie dał za wygraną. Zapytał, czy zapłacimy gotówką, bo dla niego jest to tak niesłychanie korzystne, iż jeszcze coś odliczy. Po kolejnym długotrwałym rachowaniu na jego kalkulatorku ukazała sięmagiczna dla nas cyfra – 498 dolarów. Wojtek jako pierwszy powiedział: – Biorę. Potem ja rzuciłem czarodziejskie słówko „biorę”, bo przecież nie byłem gorszy. Jacek Kuźniar nerwowo chodził po całym sklepie, aż wreszcie oświadczył: – Właściwie to mi ten telefon też jest bardzo potrzebny. Biorę. Steve powiedział, że zrobiliśmy świetny interes i wręczył nam nasze telefony, a także rachunek – na dużo wyższą sumę. Wyjaśnił, że to oczywiste, bo płaci się podatek, a także dołączył specjalne akumulatorki, które lepiej mieć w zapasie. W związku z tym wydaliśmy blisko 2000 dolarów. Wyszliśmy ze sklepu, długie antenki wystawały nam z plastikowych torebek, a ja nagle zrobiłem się czujny. Pomyślałem sobie: jakie to dziwne, że tak fantastyczny wynalazek nie jest używany przez nikogo w Warszawie, i podzieliłem się tą myślą z kolegami. Natychmiast udałem się do sąsiedniego sklepu, powiedziałem, że chcę kupić bezprzewodowy telefon o zasięgu 400 kilometrów i mogę wydać 300 dolarów. Sprzedawca oznajmił, iż mam szczęście, dzisiaj jest wyprzedaż i zapytał, czy będę płacił cashem. Po chwili przyniósł mi taki sam telefon, jaki zostawiłem u moich przyjaciół przed sklepem. W tym momencie wiedziałem, że straciliśmy co najmniej po 400 dolarów na sztuce.
Poszliśmy dalej. Czułem się nieco odpowiedzialny za tę transakcję i udając, że chcę coś sprawdzić, wszedłem do kolejnego sklepu, na którego wystawie zobaczyłem podobne telefony. Sprzedawca poinformował mnie: – Mam telefony, które działają na 100, 400 i 600 kilometrów. Zaciekawiła mnie wersja działająca na 600 kilometrów i dowiedziałem się, że kosztuje
250 dolarów. Nic im nie powiedziałem. W domu w lrvington rozpakowaliśmy nasze torby i zaczęliśmy montować telefony. Udało nam się odnaleźć częstotliwość, na której – teoretycznie – pracowały między bazą a słuchawką. Zaniepokoiliśmy się, ponieważ była to częstotliwość, na której nadaje Program Trzeci Polskiego Radia w Warszawie. Zrozumieliśmy, że posiadamy radiotelefony w naszym kraju nie do użycia. Cóż... Wierząc w uczciwość amerykańskich handlowców, następnego dnia – skoro świt – udaliśmy się z plastikowymitorbami i sterczącymi z nich antenami do naszego sklepu. Akurat zamykano na klucz drzwi za jakąś – ewidentnie europejską – parą. Odczekaliśmy, aż ich wypuszczą i wśliznęliśmy się do środka. Sprzedawca zamknął za nami drzwi i zaczął mówić o remanencie. Wtedy pokazał się Steve i powiedział: – Przestań się wygłupiać, oni tu byli wczoraj. Przywitałem Steve’a jak dobrego przyjaciela i wyjaśniłem, że te fantastyczne telefony nie mogą u nas w kraju funkcjonować, ponieważ zakłócałyby pracę Polskiego Radia. Steve ze zrozumieniem pokiwał głową, a następnie wskazał na wywieszoną w sklepie dużą kartkę, na której było napisane, że nie przyjmują żadnych zwrotów. Byliśmy bardzo zaniepokojeni. Zaczęliśmy naciskać. Steve powiedział: – Muszę się porozumieć z właścicielem, zadzwońcie do mnie po południu.