Tak sobie siedzę i myślę. że choć idzie lato, to znów przyjdzie zima i znów zaczną się problemy z odpaleniem autka. Mam wiekowe autko gaźnikowe przerobione na LPG więc odpalanie w porównaniu z wtryskiem to bolesny proces. Jeśli nie przełączę w mróz na benzynę to najpierw musze sporo pokręcić żeby pompa zaciągnęła paliwo, jeśli odpalam na LPG to potrzeba dużego napięcia na aparacie zapłonowym bo gaz jest dużo lepszym izolatorem niż pary benzyny. Dodatkowo jeżdżę głównie na krótkich trasach. Summa summarum efekt jest taki, że akumulator często może jeszcze obrócić wał ze 20 razy ale nie ma juz wystarczającego napięcia, żeby mógł nastąpić zapłon i z każdym obrotem sprawa jest bardziej przesądzona. Mam na to dwa pomysły, zastanawiam się który jest lepszy:
- Zamontowany 5-12 Ah akumulator hydrożelowy z niezależnym układem ładowania i tu 2 opcje: a)zasilający na stałe wyłącznie aparat zapłonowy b)możliwy do podłączenia do a.z. na czas rozruchu
- Przetwornica podnosząca napięcie możliwa do podłączenia do a.z. na czas rozruchu
Co szanowni koledzy myślą o takich rozwiązaniach. Oczywiście można częściej wymieniać akumulator i systematycznie go doładowywać jak się ma deficyt prądu w aucie ale jak praktyka wskazuje, przyjdzie zima i znów któregoś dnia będę latał o 7 rano po sąsiadach i błagał o pożyczkę prądu z ich auta :)