A może to wina zbyt cienkiego kabelka? Bo: rozdeptałem ładowarkę dedykowaną do tabletu, no ale mam też w nim gniazdko USB-mikro, a w szufladzie kilka odpowiednich, uniwersalnych ładowarek USB (co to drugim końcem wtyka się do 230 V). No to podpinam, tablet wyświetla ikonę baterii, ale "statyczną", bo brak pełzającego paska ładowania. No i najwyraźniej nic się nie ładuje. Zajrzałem do punktu napraw, facet podpina do swojej ładowarki, a wtedy objawiają się oczekiwane symptomy ładowania, wraz z odczytem baterii, który wykazuje zwyżkowanie. No i wyjaśnia mi, że jego ładowarka jest dwuamperowa, a na mojej da się uciągnąć najwyżej połowę tego. Ale to jakoś nie za bardzo się zgadza z moją (dość jednak wątłą) wiedzą o różnych ogniwach. Oraz ze wskazaniami mini-miernika USB, bo podaje on, że ładowarka podaje napięcie z grubsza takie, jak trzeba (4,88 V), ale (drobiazg!) pobierany prąd jest zerowy (z dokładnością do setnej części ampera). Podpinam inną ładowarkę, a ta po chwili denerwującej zwłoki - pokazuje 0,28 A poboru. No i tablet wyświetla nareszcie ikonę baterii migającą tak jak trzeba. Ale zanim wpadłem na to, żeby zmienić ładowarkę, to się zdrowo naszarpałem z ową nie-ładującą.
No i pytanie brzmi: jak to może być, aby przy napięciu z grubsza takim jak trzeba - tablet nie chciał się ładować? Przecież powinien wystarczyć prąd "0,1 C", czyli odpowiadający 1/10 pojemności znamionowej (na godzinę), przy którym ładowanie może zająć z grubsza 12 godzin. A tu mi się ładuje zero-zero-nic! Czy ma to racjonalne wytłumaczenie, czy też winić za to należy gremliny?